WIRTUALNE MUZEUM
OBOZU PRZY ULICY PRZEMYSŁOWEJ W ŁODZI

Wcześniej - film, kilka projektów edukacyjnych, książka, strona internetowa - wszystkie upowszechniające wiedzę na temat obozu przy Przemysłowej, upamiętniające jego ofiary, a aktualnie - Negocjowanie form pamięci. Analiza reprezentacji i praktyk upamiętniania obozu dziecięcego przy ulicy Przemysłowej w Łodzi -

rozprawa, którą przygotowuję w ramach podjętych w 2015 roku studiów doktoranckich (Katedra Antropologii Literatury i Badań Kulturowych, Wydział Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, promotor - dr hab. Tomasz Majewski, prof. UJ).

Podczas jednego z projektów badawczych zbierałam dane na temat niemieckich obozów, przywoływanych w kontekście obozu przy Przemysłowej. Chodzi o obóz dla dziewcząt w Uckermark oraz dla chłopców w Moringen. Poznanie ich historii pozwala lepiej zrozumieć wojenne, ale i powojenne losy obozu przy Przemysłowej i jego więźniów-dzieci.

Poniżej zamieszczam impresję/refleksję spisaną po krótkim pobycie w miejscach dawnych niemieckich obozów (tekst powstał w 2015 roku).                                               

 

Łódź, Uckermark, Moringen – obozy dla młodocianych czy dla przestępców? 

 

Rok 2009, może 2010 - pierwsze szukanie

 

Uckermark... obóz w Uckermark... Ceny hoteli, pensjonatów? Nie znając niemieckiego, muszę się domyślać. Rozległe, spokojne jezioro. Może to nie to? Przecież tak okropne rzeczy... w takim pięknym miejscu?

 

Jest. Były zmuszane do milczenia? Godzinami? Dniami? Całe tygodnie?

 

Kiedy pierwszy raz szukałam w Internecie obozu Uckermark, najpierw pojawiły się linki z ofertami wypoczynku w pięknych okolicznościach przyrody. Nijak nie przystawały do klimatu historii z czasów II wojny światowej, kiedy zamykano w obozie „złe” dziewczyny.

 

Betonowa ściana, niebieskie kwiaty... tyle pamiętam z opisu miejsca po obozie. Nie, nie jestem już pewna, czy to były kwiaty. Na pewno pamiętam kolor betonu i coś mocno niebieskiego. I pustkę, ale dziwnie pełną. Miejsce nie-obecnych kobiet? Poczułam, że muszę tam jechać.

 

Obóz na Przemysłowej

Obozem dla dzieci i młodzieży przy ulicy Przemysłowej w Łodzi zaczęłam zajmować się w roku 2009. Po śmierci mojego taty znalazłam informację, że jako dziecko przebywał w jakimś niemieckim obozie dla dzieci...

 

Konsultant mojego filmu „o Przemysłowej”, dr Krzysztof Szwajca, autor pracy doktorskiej na temat uwarunkowań transgeneracyjnego przekazu traumy u potomstwa osób ocalałych z Holocaustu, w trakcie jednej z rozmów, dopytywał, dlaczego mój tata, mieszkający w Chrzanowie (miasto leżące na południu Polski, mniej więcej w połowie drogi między Katowicami i Krakowem) został zabrany aż do obozu w Łodzi?

 

Od początku miałam problem z ustaleniem, jakim obozem była „Przemysłowa”. „Obóz pracy”, „dziecięcy”, „wychowawczy”, „przejściowy”, „zorganizowany na kształt obozów koncentracyjnych” - to określenia, na jakie natrafiłam w nielicznych opracowaniach o obozie oraz w zebranych przeze mnie wywiadach – z byłymi więźniami obozu, ale też z historykami i archiwistami.

 

Z nielicznych zachowanych oryginalnych dokumentów wynikało, że do Łodzi trafiały dzieci z terenów włączonych do Trzeciej Rzeszy i z Generalnej Guberni.

 

„Jedyny taki w Europie obóz dla dzieci” - to kolejna z nazw, na którą natrafiłam. W dostępnej literaturze nie znalazłam potwierdzenia dla w/w, ale brak też ewidentnego wskazania, że powyższe określenie jest nadużyciem.

 

„To nie był obóz koncentracyjny” - wielokrotnie powtarza w swojej opowieści o Przemysłowej pani Urszula, jedna z byłych więźniarek obozu - „ale gorszy, wykończeniowy”. „Eksperyment” - określa zamysł organizatorów obozu pani Genowefa, jego była więźniarka.

 

„Nazwie go pani koncentracyjnym na własną odpowiedzialność” - przestrzegał mnie jeden z łódzkich historyków zajmujących się „Przemysłową”, jednocześnie zastrzegając sobie prawo do anonimowości.

 

„Jedyny obóz, do którego z założenia dzieci były kierowane same, bez dorosłych” - to jeszcze jedna próba określenia miejsca obozu dla dzieci i młodzieży przy ulicy Przemysłowej w Łodzi na mapie innych niemieckich obozów z czasów II wojny światowej.

 

Rok 2013

Podczas Sympozjum Polsko-Niemieckiego Towarzystwa Zdrowia Psychicznego we Wrocławiu poznaję Lucynę i Michaela.

 

Można wziąć udział w każdym z wielu równolegle organizowanych warsztatów, ale my spotykamy się właśnie na tym dotyczącym planów i marzeń, w kontekście psychiatrii przyszłości. Tylko, że jakimś dziwnym trafem, my kręcimy się wokół czasów sprzed 70 lat.

 

Ja pokazuję podczas Sympozjum swój film „o Przemysłowej”. Lucyna i Michael są pracownikami socjalnymi z Berlina. On, po wizycie w Auschwitz, decyduje, że „coś musi zrobić”. Wciąż żyją w nim (Michael jest około czterdziestki, pięćdziesiątki?) wspomnienia z dzieciństwa, w którym wielokrotnie był kaleczony przez dorosłych, żyjących po wojnie w zgodzie z ideałami narodowego socjalizmu. Jako mały, samotny, zakompleksiony, gruby, zestresowany, izolowany chłopiec bawił się żołnierzykami... Mała figurka SS-mana ma rysy twarzy znienawidzonego przez Michaela sadystycznego nauczyciela WF-u, który popychał kijem niezdarnego Michaela podczas mozolnych lekcji nauki pływania. Wystawa makiet autorstwa Michaela „Zabijanie z przekonania” jest pełna małych figurek SS-manów i ich psów, filigranowych pociągów do Auschwitz, szarych autobusów – komór gazowych, podróżnych bez walizek, walizek bez... Dokumentuje akcję T4, tzw. eutanazję na terenie Europy. Tzw. eutanazję, bo nie miała nic wspólnego ze śmiercią, która miałaby przynieść ulgę nieuleczalnie chorym. Była regularnym zabijaniem nie tylko osób chorych psychicznie. „Próbą generalną” przed likwidacją Żydów.

 

Rok później

„Ula, jedna z byłych więźniarek z Polski ze względów zdrowotnych nie może przyjechać do Niemiec... Organizatorki uroczystości pytają, czy nie zechciałabyś pokazać swojego filmu o łódzkim obozie” - dzwoni Lucyna „od Michaela”.

 

Kilka tygodni potem testuję swój angielski. Nie muszę. Hotelik, w którym mieszkamy, jest pełen pracujących tam Polaków. Jedziemy na sąsiednią ulicę Berlina, na pokaz „Nie wolno się brzydko bawić” - o dziecięcym obozie przy ulicy Przemysłowej w Łodzi, o którym opowiadam poprzez swoją historię, poprzez niełatwą relację z moim tatą. Teraz już tatą. Przez większość życia był ojcem. Jedziemy... pani Krystyna, była więźniarka łódzkiego obozu i ja.

 

Organizatorkami pokazu i spotkania są członkinie Inicjatywy na rzecz upamiętniania obozu Uckermark... I tak rok później trafiamy z Panią Krystyną na obchody wyzwolenia obozu Uckermark.

 

Rok 2015

Ravensbrück. Dużo dużych willi. Czy to teren obozu? Takie eleganckie? Idę w kierunku dalszych zabudowań. Pawilony. Wystawienniczy? Muzealny? W środku wystawy reprezentujące poszczególne kraje, ofiary z poszczególnych krajów. W „polskim” pomieszczeniu ekspozycja w stylu sprzed lat. Robi wrażenie przykurzonej, czuję, jak na mnie osiada, brzydzę się?, wstydzę się? Skupiam się na szukaniu nazwisk. Pamiętam, że jedna z dziewczynek z obozu przy Przemysłowej trafiła do Ravensbrück.

 

Wysoka, szczupła... wychudła kobieta na rękach trzyma zwieszone ciało tej drugiej. Patrzą, usiłują patrzeć w kierunku jeziora. Na jego powierzchni pływają czerwone, żółte, różowe kwiaty. Na dnie zaległy prochy z pobliskiego krematorium. Kobiety z pomnika odwrócone są plecami do terenu dawnego obozu, patrzą w kierunku rozległego jeziora.

 

W oddali zieleń, miasteczko - na oko...  trochę w prawo, nie, trochę... gdzieś w oddali powinna być zieleń, jeziora, małe domki wypoczynkowe z Internetu, które „wyskakują”, gdy się „wrzuca” w przeglądarkę hasło Uckermark.

 

Droga przez las. I nic. Na końcu drogi kilka samochodów zaparkowanych na wybetonowanym podłożu. „Czy to są ślady po barakach, budynkach obozowych?” - pytam Evę, albo Chris. Już nie pamiętam. To było rok temu. Jestem świeżo po Ravensbrück, gdzie czarna ziemia „opieczętowana” jest śladem stojących tu kiedyś baraków.

 

Wokół las, a na tle drzew, w powietrzu wiszące kwiaty? Jeden koło drugiego, na wysokości około 1,5 metra od ziemi? Ale jak one tak same... w powietrzu? Podchodzę bliżej. To nie magia, nie sztuczka... kwiatki nie wiszą mocą swego chcenia, ale dekorują postaci, kobiece, zrobione z siatki. O ścianę lasu opiera się rząd stojących kobiet. Pochylają głowy, wyciągają ręce, mają popuchnięte nogi? Kiedyś nie wolno im było mówić. Godzinami, dniami, miesiącami? Nie-obecność. Znów ją czuję. Słyszę dziwny przydźwięk. W środku lasu? „Postaci z siatki to te nieznane, z obozu, dużo ich” - słyszę, jak ktoś komuś tłumaczy. Kilka osób, ekipa kończy ustawiać nagłośnienie. Mikrofony w środku lasu... „Ale odlot!” - słyszę w swojej głowie. W oddali, w trawie stoi jakaś tabliczka, idę w jej kierunku.

 

Oznakowanie terenu - Łódź

Moringen, Łódź i Uckermark nie należą do obozów znanych. Nie trafiły do „pierwszej ligi” obozów - symboli, rozpoznawanych, kojarzonych, przywoływanych przy okazji kolejnych mniej lub bardziej okrągłych rocznic.

 

Kiedy pierwszy raz pojechałam do Łodzi, miałam w głowie znaki, które są dla mnie wyznacznikiem obozu – symbolu. Druty kolczaste, ogrodzenie, komory gazowe, tory, pasiaki, walizki - to pojawia się, gdy myślę – obóz.

 

W Łodzi zamiast pozostałości po obozie znalazłam... osiedle mieszkaniowe.

 

Gdyby nie pracownik łódzkiego Muzeum Tradycji Niepodległościowych, który obiecał mnie oprowadzić po terenie byłego obozu, nie miałabym szansy domyślić się, jakim wydarzeniom zostały poświęcone stojące w kilku miejscach osiedla betonowe elementy, przypominające kształtem ogrodzenie obozowe. Umieszczone na nich daty 1941 – 1945 pozwalają jedynie domyślać się, jakiego czasu i automatycznie – jakiego rodzaju wydarzeń dotyczą. Podobnie z nieopodal stojącym Pomnikiem Martyrologii Dzieci – pomnikiem „Pękniętego Serca” (nazwa potoczna) i umieszczonymi obok niego tablicami, które odwołują się do czasów II wojny światowej, ale nie wymieniają z nazwy obozu na Przemysłowej. Nieopodal stojący szpaler elementów, bliźniaczych w swym wyglądzie z „wyznaczającymi” granice dawnego obozu, jest opatrzony nazwami obozów, ale znów - nawiązując do czasów wojennych - nie wskazuje na związek z konkretną historią miejsca. Zatem, betonowe elementy tylko symbolicznie oznaczają teren byłego obozu (zgodnie z relacjami byłych więźniów prawdziwe granice przebiegały w innym miejscu), a sam pomnik został ustawiony na dawnym żydowskim „śmieciowisku”, jak twierdzą byli więźniowie. Imię pobliskiego parku - Szarych Szeregów (dawniej Promienistych) również może sugerować zupełnie innego adresata symboli upamiętniających, niż to było w zamiarze. Patron mieszczącej się nieopodal Szkoły Podstawowej nr 81 – Bohaterskie Dzieci Łodzi – to znów „materiał do przemyślenia”. Na terenie osiedla lub w drodze do niego trudno znaleźć jakikolwiek drogowskaz lub tablicę z konkretną informacją. O fakcie istnienia w SP81 szkolnej izby pamięci można dowiedzieć się dopiero po „zasięgnięciu języka” w samej szkole. Jedyną informacją bezpośrednio odsyłającą do historii funkcjonującego na tym terenie między 1942 a 1945 rokiem obozu dla dzieci i młodzieży, jest mała tablica, z której dowiadujemy się, że znajdujemy się przed budynkiem, w którym znajdowała się administracja „Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt”.

 

Pierwszym skojarzeniem, jeśli w ogóle się pojawiało, jakie przychodziło do głowy pytanym przeze mnie o obóz przy Przemysłowej, było getto, z którym obóz dla polskich dzieci był i jest mylony, w którym w pewien sposób był przez Niemców„ukryty”.

 

Uckermark

Dopiero przy okazji tegorocznych obchodów kolejnej rocznicy wyzwolenia przyglądnęłam się zjazdowi z drogi prowadzącej z Ravensbrück. Z Berlina do Ravensbrück jakieś 70 km, a z  Ravensbrück do Uckermark 10 – 15 minut, głównie przez las. A przy wjeździe do lasu wysoki stand z informacją, że wjeżdżamy na teren dawnego obozu Uckermark, uzupełnioną planem sytuacyjnym.

 

Szeroką drogę przez las kończy polana, a na niej - pomnik - kamień otulony kilkoma metalowymi pętlami z napisem. U jego stóp małe tablice, również z napisami – w kilku językach, także w polskim. W oddali, w kilku miejscach białe plansze, odcinające się od rozległych płatów trawy. Stoją pojedynczo lub w ciągu, wzdłuż mniejszej ścieżki odchodzącej od głównej drogi. Można na nich przeczytać informacje na temat historii obozu Uckermark.

 

W ubiegłym roku któraś z dziewczyn, z Inicjatywy zaprowadziła mnie wgłąb lasu, nad wodę. Duży transparent rozwieszony nad brzegiem informował osoby przepływające rzeką o historii miejsca. Został zniszczony przez neofaszystów.

 

Od roku 1945, do późnych lat 80. w miejscu dawnego obozu stacjonowało wojsko radzieckie.

 

Moringen

Pociąg relacji Berlin – Getynga. W Getyndze ma mnie „odebrać” koleżanka Evy, tej „od Uckermark”. „Anne wie o Moringen wszystko i jest niesamowita” - brzmi diagnoza Evy.

 

Eva nigdy wcześniej nie była w Moringen, choć przez lata mieszkała nieopodal. 

 

Mija godzina, więc jeszcze jedna i jakieś pół... Korytarzem przechodzi mężczyzna. Ma 30 kilka, 40 lat. „Jak ci Niemcy wyglądają nie-niemiecko” - słyszę w swojej głowie, na widok „nieidealnego ciemnego blondyna z brzuszkiem. Dłonie ma pełne łakoci. „Kiedyś takie dzieci Niemcy, naziści, hitlerowcy chwytali za nogi i roztrzaskiwali o ścianę” - słyszę w swojej głowie. Dziecko z kręconymi włoskami i trochę większy chłopiec biegną radośnie przed mężczyzną.

 

Na stacji wśród ludzi stoi drobna kobietka w zawadiackiej czapie. Reaguję na kartkę z napisem „Memorial”. Robimy rundkę po mieście. Wiem tylko, że jest zielono, nie widzę zbyt wiele, bo skupiam się na tym, co mówi Anne. Mówi dużo, energetycznie, w pełnym zaangażowaniu, jest „z mojej bajki”.

 

Następnego dnia poznaję Dietmara, obecnego szefa Memorialu. Przed nim szefowała Anne.

„Ale Memorial to jest organizacja, miejsce, pomnik, muzeum, pomysł na upamiętnienie?” - próbuję porządkować na świeżo pochłaniane informacje. Szpital psychiatryczny? Teraz w miejscu dawnego obozu mieści się szpital psychiatryczny? „Bardzo często tak robiono, względy praktyczne” - komentuje Anne.

 

„Żeby zamaskować zbrodnię” - słyszę w swojej głowie. Gdy niedawno robiłam film o eksterminacji pacjentów szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie podczas II wojny światowej, dowiedziałam się, że oddział, w którym przebywali pacjenci w zasadzie wyleczeni, a którzy mimo dobrego stanu zdrowia zostali zlikwidowani, po wojnie funkcjonował jako oddział dla szczególnie chorych. „Żeby zamaskować zbrodnię” - usłyszałam wtedy głos z sali, w której prowadziliśmy warsztaty...

 

Jedziemy samochodem, Dietmar prowadzi, pokazuje na most, jakiś budynek, o ile dobrze rozumiem – wybudowane przez robotników przymusowych, także z Polski. Od Getyngi do Moringen jest jakieś 25 km... krzyżówka i drogowskaz „KZ Moringen”, za chwilę jeszcze raz powtórzony - blisko wjazdu do miasteczka.

 

Wzdłuż jednej ze ścian budynku, należącego kiedyś do zabudowań obozowych, ledwo zauważalny drut kolczasty. Conny - nauczycielka, współpracująca z Memorialem, dzięki której poznaję po polsku historię obozu Moringen, pokazuje mi ulicę, którą kiedyś codziennie maszerowali do pobliskiej fabryki więźniowie obozu. Było słychać, gdy szli. Ich drewniane trepy uderzały o bruk, głośno stukały. Ówcześni mieszkańcy musieli wiedzieć, co mieszczą budynki znajdujące się w centrum miasta, musieli mijać na ulicy wychudzonych chłopców i mężczyzn...

 

Zapomniałam zapytać, czy teraz wiedzą, ale od razu przypomina mi się wynik ankiety przeprowadzonej kilka lat temu przez dzieci z SP81, wśród mieszkańców łódzkiego osiedla, które stoi w miejscu dawnego obozu...

 

„Mieli za małe trepy, najczęściej...” - wtrąca Conny, a mnie natychmiast przypomina się opowieść pani Genowefy, byłej więźniarki obozu przy Przemysłowej o twardych butach, które raniły obozowym dzieciom stopy. O za dużych butach numer 40, które dzieci ciągnęły za sobą po obozie... „Czy aż o taki detal „zadbali” twórcy obozów? A gdyby tak zrobić akcję Łódź – Moringen... powinniśmy się „wymienić butami”... zaleczyć rany, nasycić brak” - z miejsca kombinuje moja głowa.

 

Podobno fabryka, w której pracowali, nadal istnieje. Jakiś czas temu, z okazji któregoś lecia pojawiło się z jej strony zainteresowanie historią, zwrócono się do Memorialu o informacje, muszę dopytać o rezultaty...

 

Idziemy z Conny i Anne główną ulicą miasteczka. Słonecznie, jest godzina 13, może 14, czasem jakiś samochód, zero ludzi. Zatrzymujemy się przed okazałym budynkiem. Albo trzeba przejść na drugą stronę, albo stanąć pod dużym kątem, żeby objąć go wzrokiem. Jest dawnym budynkiem obozowym. Kiedyś znajdowało się w nim biuro dowódców... - tablica wskazuje na fakt istnienia w tym miejscu, w przeszłości obozu dla młodocianych. Treść tablicy nie zyskała akceptacji, ani mieszkańców, ani byłych więźniów. Oczywiście z całkiem odmiennych powodów. „Proponowano, by ją umieścić wewnątrz budynku, co, biorąc pod uwagę, że obecnie jest to placówka zamknięta, miałoby wiadomy efekt” - mówi Conny. Budynek, na którym umieszczono tablicę, obecnie jest częścią szpitala psychiatrycznego dla osób, które dopuściły się wykroczeń, popełniły przestępstwa.

 

Anne otwiera kluczem solidne drzwi. Wchodzimy do dużego pomieszczenia. Na środku wielka makieta. Conny próbuje odtworzyć przebytą przez nas przed chwilą trasę, dawny układ ulic i budynków obozowych...  Kolejne drzwi, wchodzimy na teren zakładu. Muszę wyłączyć kamerę. Schody, potem sala, jakby konferencyjna, i okna – wychodzą na dziedziniec. Conny pokazuje mi jego odpowiednik sprzed lat – na jednym z nielicznych zachowanych zdjęć z czasów wojennych próbujemy odszukać współczesny układ okien, drzwi, załomów budynku.

 

Conny opowiada, jak jeden z funkcyjnych stał na górze, a drugi na dole. Sprawdzali więźniów, którzy mieli zgłosić się do lekarza. Jeden uniemożliwiał im przejście, a drugi karał więźniów za rzekome symulowanie. Nie było zachowania, które byłoby dobre. Każde wyjście było złe. Kara i tak się należała... „Nie było zachowania, które byłoby dobre. Każde wyjście było złe. Kara i tak się należała. Tak ich szykanowano” -  mówi Conny. Skądś dobrze znam taki stan...

 

Wychodzimy, wracamy do nieodległego Memorialu. Memorial nie jest częścią dawnej zabudowy obozowej, został podarowany przez miasto ocalałym w celu upamiętniania historii obozu. Obchodzę budynek ze wszystkich stron. Szukam oznakowań. Kierunkowskaz – taki, jak już wcześniej widziałam, jest. Tabliczka na budynku – jest. Uliczny stand z informacją o obozie...

 

Cmentarzyska

Siedzę pomiędzy budynkami funkcyjnych Ravensbrück. Jesteśmy świeżo po obiedzie, świeci słońce, wieje. Jedna z członkiń Inicjatywy Uckermark, z Danii, opowiada mi o pracach archeologicznych na terenach dawnych obozów...

 

Przypomina mi się fragment artykułu o Uckermark... Była w nim mowa o zakazie kopania na terenie dawnego obozu Uckermark głębiej niż 20 cm. To bardzo niewiele. Mniej więcej na długość 2 palców dorosłego człowieka...

 

Dopiero teraz rozumiem, co robiły na ścieżce zwiedzania metalowe stale. Oznaczają punkty narożne obozowych baraków. Ich fundamenty, kiedyś odkopane, musiano z powrotem przykryć, żeby chronić je przed działaniem czynników atmosferycznych. Czerwone kreski na asfalcie wyznaczają dawną ulicę obozową... Czerwone kropki na drewnianych słupkach pod leśnymi drzewami, wzdłuż trasy rowerowej, zachęcają do czytania tablic, do wzięcia ulotki - były w kilku językach, nie jestem pewna, czy nie podzieliły losu transparentu...

 

Obóz Uckermark, na początku – obóz koncentracyjny, potem zagłady, również dla pobliskiego Ravensbrück i innych obozów.

 

„Po drugiej stronie ulicy jest park. Jedna z osób twierdziła, że tam chowali...” - Anne wskazuje w kierunku bramy cmentarnej.

 

Stoimy na terenie miejscowego cmentarza, zadbany, jak w parku. Obok kamień z napisem upamiętniającym ofiary narodowego socjalizmu. Ani słowa o obozie Moringen, ani o tym, kim są ci, których nazwiska znalazły się na tablicach wyznaczających ich miejsca pochówku. Więźniowie obozu Moringen. „Byli więźniowie...” - odzywa się w mojej głowie. Ale przecież „byli” to określenie tych, którzy przeżyli... I też nie do końca. A gdyby tak wymyślić upamiętnienie, które pozwoliłoby im się wyzwolić... Okazuje się, że nawet z tak enigmatyczną treścią upamiętniającego napisu był w latach 80. duży problem. „To jest jedno z zadań Memorialu, żeby zmienić napis na kamieniu” - słyszę Anne. 

 

Oficjalnie więźniów obozu przy Przemysłowej chowano na miejskim cmentarzu. Dość odległym od terenu obozu. Jednak kilku byłych więźniów jest zgodnych co do tego, że ciała nieżywych dzieci zakopywano na pobliskim cmentarzu żydowskim. W ich wypowiedziach wyjście z obozu jest utożsamiane ze śmiercią a ta z kolei - z „wyjazdem na Kirchhof”.

 

Obóz mieścił się na terenie wydzielonym z Litzmannstadt Ghetto. Dzieliło go od getta ogrodzenie. Z relacji miejscowych wynika, że jeszcze w latach 70., z myślą o ofiarach obozu przy Przemysłowej, blisko bramy cmentarza żydowskiego zapalano znicze. Osoba, która była tego świadkiem, zastrzegła sobie anonimowość. Słyszałam też o jakiejś tablicy... ale na żydowskim cmentarzu nie znalazłam żadnej informacji. Na pytanie dot. w/w pochówku, zadane telefonicznie, pracownica łódzkiej gminy żydowskiej zareagowała bardzo nerwowo, zaprzeczyła. Ewentualność pochówku polskich dzieci na żydowskim cmentarzu, ponownie zasugerowaną przeze mnie podczas zbierania dokumentacji do filmu o obozie, przyjął za możliwą rabin, przypominając, że teren dawnego żydowskiego cmentarza był także miejscem egzekucji podczas II wojny światowej.

 

Obecny mur żydowskiego cmentarza nie przebiega w pierwotnym miejscu. Został przesunięty, by zrobić miejsce dwupasmówce... Jeden z łódzkich historyków na moją prośbę potwierdzenia lub zaprzeczenia moich przypuszczeń, zdecydowanie zasugerował, bym nie szukała sensacji. Przy okazji licznych rozmów z mieszkańcami osiedla Bałuty-Doły pamiętam także taką, w której była mowa o kościach, ludzkich kościach, wciąż znajdowanych przy okazji miejscowych prac budowlanych...

 

Formy upamiętniania - Łódź

11 grudnia 2015. Na łódzkim osiedlu Bałuty-Doły dzieci rozdają przechodniom małe pudełka, a do  drzew przywiązują kukiełki. W zrobionych przez siebie własnoręcznie pudełkach „zamknęły pamięć” o obozie. Obdarowani mogą poznać jego historię z karteczek zapisanych dziecięcą dłonią.

 

To jedna z akcji przypominających o kolejnej rocznicy pierwszego transportu do obozu. Jej forma jest efektem procesu ciągłego poszukiwania sposobów upamiętniania dostosowanych do wymogów współczesności, a przede wszystkim – do dziecięcych predyspozycji psychicznych i preferowanych przez dzieci form uczenia się historii.

 

Nowe myślenie o upamiętnianiu z udziałem dzieci rozpoczęło się kilka lat temu, gdy Szkoła Podstawowa nr 81 brała udział w realizacji filmu „Nie wolno się brzydko bawić” i w towarzyszącym jej projekcie edukacyjnym „Uwolnić Chudego...”, którego głównym celem było nawiązanie ciepłej, osobistej relacji między dziećmi ze szkoły a ich rówieśnikiem z pomnika. 

 

Od lat 60., co roku 1. czerwca, pod pomnikiem „Pękniętego Serca”, Stowarzyszenie Komitet Dziecka, we współpracy m.in. z miejscowymi szkołami, w tym głównie z SP81, przygotowuje – kiedyś akademie, dzisiaj – uroczystości. Dawnymi czasy celebrowano podczas nich (dziś coraz rzadszą) obecność byłych więźniów. W trakcie obchodów osoby działające na rzecz dzieci zostają odznaczone orderami, a historia obozu - upamiętniona programem artystycznym, przygotowanym przez dzieci i ich opiekunów. Częścią wydarzenia jest także prelekcja na temat historii obozu, przygotowywana dla młodzieży z nieopodal położonego liceum (i innych szkół), przez pracowników łódzkiego IPN lub Muzeum Tradycji Niepodległościowych. IPN i Muzeum to miejsca, które, posiadając archiwalia dot. obozu, sporadycznie realizują projekty upowszechniające jego historię – głównie są to wystawy, drobne publikacje i prelekcje.

 

Coroczne obchody organizowane przez Stowarzyszenie Komitet Dziecka oraz projekty SP81 to dwie formy długoterminowego i systematycznego upamiętniania obozu przy Przemysłowej.

 

Okazjonalne inicjatywy osób i instytucji, dla których impulsem stają się najczęściej kolejne rocznice pierwszego transportu do obozu lub jego wyzwolenia, robią wrażenie zawodów w „kto lepszy”. I trudno powiedzieć, czy chodzi w nich o upamiętnienie, czy o ogrzanie się w świetle odbitym. Są swoistą licytacją intensywności oburzenia względem intensywności zapomnienia, które to oburzenie oburzającym się ma służyć za element rozgrzeszający...

 

Obóz na Przemysłowej nie ma stałego miejsca, instytucji, zespołu, którego jedynym zadaniem byłoby upamiętnianie jego historii. Upamiętnienie dziecięcego obozu zostało ma długie lata pozostawione dzieciom. Dzieciom ze szkoły podstawowej!

 

Inicjatywa

Drogą przez las idzie kolorowy tłum. Rowery, luźne stroje, za duże czapki, kolczyki nie tylko w uszach, tak przyjazny - jak wielki pies, oryginalne fryzury, zwykłe fryzury i takie stroje... a wśród nich dwie starsze panie na wózkach inwalidzkich – Inicjatywa od roku 2005 zaprasza na obchody wyzwolenia obozu Uckermark byłe więźniarki obozu.

 

Muzyczne przerywniki na harmonii. Ludzie siedzą na trawie, świeci słońce. Raczej atmosfera pikniku, niż oficjalnych obchodów.

 

Tak było rok temu, bo w tym spadł deszcz i uroczystości trzeba było przenieść do jednego z pomieszczeń Ravensbrück. Ale w zasadzie nic się nie zmienia - młodzi ludzie siedzą na podłodze, rzędy krzeseł zapełnione. „Łucja, Urszula, Marek...” - wita nas Chris, przedstawicielka Inicjatywy. Krótkie przemówienia: w imieniu Łucji, byłej więźniarki obozu Uckermark, syn. Potem ja, córka byłego więźnia obozu przy Przemysłowej i jego „przedstawicielka”. Wreszcie działaczki Inicjatywy... Aaa, i jeszcze dwa słowa od przedstawiciela rosyjskiej ambasady. Rok temu zaproponował swoją obecność, a Inicjatywa przystała na propozycję. Zapraszanie oficjeli nie jest jednak głównym celem organizowanych przez Inicjatywę spotkań.

 

Dostaję ulotkę - zaproszenie na kolejny „working camp”. Obóz pracy? - trochę nieszczęśliwe brzmi, szczególnie w kontekście historii miejsca. Odbywają się co roku, od lat. Podczas nich uporządkowano teren dawnego obozu, wytyczono pomiędzy leśnymi drzewami ścieżki zwiedzania, oznakowano je tablicami z historią obozu, wreszcie postawiono kamień z napisami upamiętniającymi miejsce. „Uporządkowano, wytyczono, oznakowano, postawiono...”

 

„Jest nas teraz około 30, z kilku miast, z terenu całych Niemiec” - odpowiada Chris na moje pytanie o zasięg Inicjatywy upamiętniającej obóz Uckermark. „Kobiety, feministki, lesbijki i transseksualne... choć oczywiście Inicjatywa nie jest zamknięta dla mężczyzn” - kontynuuje Chris, jedna z głównych aktywistek Inicjatywy, na co dzień pracująca w instytucji piętnującej przejawy neofaszyzmu. Eva jest chirurgiem, Marlena uczy... upamiętnianie obozu Uckermark jest ich aktywnością pozazawodową. 

 

„Otwarta? Co oznacza – otwarta?” - próbuję dociekać. „Pamiętanie i upamiętnianie powinno mieć otwartą formę, dopuszczać a nawet zachęcać do różnych form upamiętniania. Chcemy, aby obchody w Uckermark różniły się od tych państwowych, w miejscach pamięci. Może nawet bardziej adekwatnym określeniem zamiast otwarta będzie – inna, niedokończona, otwarta na zmiany, debaty. Głównym celem było stworzenie miejsca inspirującego do krytycznej debaty. Debata jest kluczowa dla "otwartego upamiętniania", uaktywnia, pozwala na wybór, bazuje na podmiotowości. Staramy się słuchać, przede wszystkim głosu ocalałych, rozmawiać, zamiast po prostu przeprowadzać swoje plany. Miejsce pamięci to miejsce upamiętniania ofiar obozu i ocalałych, ale także i kwestionowania niewłaściwych praktyk interpretowania przeszłości i upowszechniania antyfaszystowskiej kultury pamięci. To także miejsce dla dyskusji o przyczynach wykluczania tzw. asocjalnych, także o współczesnych formach wykluczenia” - tłumaczą mi Chris, Eva i Ronja. „To jest cały czas aktualne” - dodaje Marlena. „Co jest aktualne?” - nie rozumiem. „Ta dyscyplina, jeszcze z czasów wojny, ona cały czas w pewien sposób istnieje, formatowała ludzi i nadal to robi a to nie jest dobre... aaa, otwarta to także znaczy, że pisząc nasze rzeczy, chcemy je także kierować do ludzi, którzy są mniej wykształceni, albo słabsi, może chorzy... tak, żeby mogli nas zrozumieć” - dodaje.

 

Zaproszenie na „working camp”, obok języka niemieckiego, także i w angielskim, rosyjskim i polskim, anonsuje możliwość sierpniowego tygodniowego spotkania, w miejscu dawnego obozu w Uckermark. „Klasizm” to jeden z tematów poruszanych podczas takich spotkań. „Klasizm” - „klasycyzm”? - słyszę w mojej głowie. W moim środowisku wewnętrznym widać brak kontekstu do definiowania nierówności klasowej...

 

Inicjatywa (Initiative Gedenkort ehemaliges KZ Uckermark e. V.) powstała w 1997 roku, z działającego od połowy lat 90. Stowarzyszenia ocalałych Laborgemeinschaft Ravensbrück /Freundeskreis e.V., oraz sieci ruchu feministycznego i antyfaszystowskiego. Nie jest hierarchicznie zorganizowaną instytucją, ale raczej otwartą grupą osób i instytucji, przedstawicieli stowarzyszeń ocalałych, Miejsca Pamięci Ravensbrück, niezależnych politycznie działaczy. Należy do niej także burmistrz sąsiedniej miejscowości Fürstenberg. To za sprawą Inicjatywy zapomniany kawałek lasu zamienił się w miejsce pamięci, gdzie na równi z tematami dot. upamiętniania, są dyskutowane współczesne kwestie dot. szeroko pojętej sprawiedliwości społecznej.

 

Inicjatywa utworzyła w Berlinie archiwum, gdzie zostały zgromadzone dokumenty dot. obozu Uckermark, odnalezione w niemieckich archiwach.

 

Memorial

U swych początków Memorial ma inicjatywę powołaną przez byłych więźniów i ich bliskich. Organizacja skupiająca społeczność obozową oraz ludzi związanych z miejscem pamięci powstała w Moringen, w 1989 roku. To z jej inicjatywy i ze środków powstał w 1993 dzisiejszy Memorial - muzeum i miejsce pamięci. „Wszystkie działania były inicjowane przez świadków, ważne dla nich” - słyszę od Anne, a Dietmar potwierdza. Teraz on szefuje miejscu, które prowadzi archiwum dawnego obozu Moringen. Conny otwiera przeze mną szafę wypełnioną równo zawieszonymi teczkami.

 

„Dwóch aktorów, wchodzą między młodych ludzi, grają albo funkcyjnych, albo... Młodzież ma wczuć się w rolę...” - Anne skrótowo referuje projekt edukacyjny dla młodzieży, który jednak skończył się - „bo skończyło się dofinansowanie, a szkół nie stać na opłaty – konieczne, gdy grają profesjonalni aktorzy”.

 

Memorial zaczynał działalność z jednym etatowym pracownikiem i jednym nauczycielem, kierowanym do pracy dla Memorialu przez dwa dni w tygodniu. „Bez wolontariuszy nie zrealizowanoby wielu projektów badawczych i wystawienniczych” - czytam w informacji przygotowanej przez Memorial - „Głównymi odwiedzającymi Memorial są klasy szkolne. Na miejscu mogą skorzystać z archiwum i biblioteki”.

 

Teraz zespół Memorialu nieco się powiększył. Memorial to idea, ludzie i miejsce, archiwum, ciągłe prace badawcze oraz projekty edukacyjne. Wśród działań zrealizowanych przez Memorial była między innymi: wystawa na temat obozu Moringen w dawnym budynku obozowym, umieszczenie tablicy na w/w budynku oraz kamienia na cmentarzu. Ze względu na podeszły wiek byłych więźniów, punkt ciężkości z uroczystości upamiętniających, z udziałem ocalałych, przesuwa się w kierunku działań edukacyjnych. Powodem jest także brak środków na duże przedsięwzięcia.

 

Biorę od Dietmara namiar na najprawdopodobniej ostatniego żyjącego byłego więźnia obozu Moringen mieszkającego w Polsce. „Jego historia będzie zupełnie inna, niż te charakterystyczne...” - zwraca mi uwagę Anne, mając na myśli sposób, w jaki trafił do obozu - „z wojny, z Armii Krajowej” - słyszę. W obozie dla „złych chłopców” przebywał krótko, trafił do niego „jak bohater”, a nie jak...

 

Nie-dobre sąsiedztwo?

W latach 1933 – 1945, w Moringen funkcjonowały kolejno trzy obozy: w roku 1933 dla mężczyzn - Konzentrazionslager Moringen, od 1933 do 38 dla kobiet - Frauen-Konzentrazionslager Moringen, a w latach 1940, aż do wyzwolenia w kwietniu 1945 dla „młodzieży męskiej” - Jugendschutzlager Moringen.

 

Dzisiejszy Memorial upamiętnia wszystkie trzy obozy.

 

Kiedyś, podczas zorganizowanego przez Memorial spotkania byłych więźniów obozu oraz aktualnie pozbawionych wolności więźniów, wywiązała się rozmowa: „Zostałem zamknięty, bo jestem nienormalny” - próbował innym/sobie tłumaczyć aktualny więzień. „Ja także byłem dla ówczesnych ludzi nienormalny. Dlatego zamknęli mnie w obozie” - odpowiedział były więzień obozu. „Na kiedy planujecie nową wystawę” - przepytuję Dietmara. Z krótkiej wymiany zdań wynika, że pomysł komentujący zagadnienie izolacji, w kontekście miejsca, gdzie przeplatają się historie szpitala psychiatrycznego, obozu, więzienia, będzie musiał poczekać – dofinansowanie nie będzie możliwe z powodu pilniejszych potrzeb obozu Bergen-Belsen.

 

Obóz Uckermark – obóz przeznaczony dla „złych” dziewcząt i młodych kobiet, a następnie przekształcony w obóz zagłady, także dla sąsiedniego Ravensbrück... Od stycznia 1945 do momentu wyzwolenia w kwietniu, w obozie Uckermark zabijano kobiety z obozu z Ravensbrück, ale także i z innych obozów. W krótkim czasie zastrzelono, zamęczono nieludzkimi warunkami egzystencji, zabito zastrzykami ponad 5 tysięcy kobiet. Niektóre wróciły do  Ravensbrück, gdzie zaczęły się marsze śmierci...

 

Uczestnicy obchodów kolejnej rocznicy wyzwolenia obozu Ravensbrück, w drodze na główne miejsce (scena, rzędy krzeseł, nagłośnienie, liczne ekipy telewizyjne, sztandary, flagi) przechodzą obok małego stolika. Na straganie wymienia się obsługa, zimno, wieje, jak to w Ravensbrück. Postaci w kolorowych czapkach, kapuzach. Książki, m.in. na temat obozów Ravensbrück i Uckermark. Na ogrodzeniu za plecami dyżurujących powiewają duże kartki papieru – wystawa z wyjątkami historii obozu Uckermark.

 

Scena - liczni, zacni prelegenci, ambasador, rabin, dyrektorka, przedstawicielka byłych więźniów obozu Ravensbrück, przedstawicielka tzw. drugiego pokolenia... czekam na przemówienie przedstawicielki obozu Uckermark.

 

Wśród „oficjalnego” tłumu uczestniczącego w uroczystości wyzwolenia Ravensbrück rozpoznaję kolorowe czapki, za duże kurtki, psa, „klientelę” z lasu. Czarne transparenty: „Anty...” - nie mogę przeczytać, za bardzo wieje. Młodzi ludzie, których spotkałam na obchodach „Uckermark”, w tym roku, i w poprzednim. A tuż obok sceny dwie członkinie Inicjatywy trzymają wielki transparent. „Antyfaszyzm”, ale i „antysexizm i antykapitalizm” - wybijają się z tekstu.

 

Dziewczyny z Inicjatywy nigdy nie były zaproszone do zabrania głosu podczas obchodów w Ravensbrück. Dla mnie to ważne bym, uczestnicząc w obchodach wyzwolenia obozu Uckermark, mogła powiedzieć dwa zdania o Łodzi... Inicjatywa poprosiła mnie o to już drugi rok z kolei.

 

Podobno kierownictwo Ravensbrück ma nadal problem ze stosowaniem właściwej nazwy obozu w Uckermark, odpowiadającej jego prawdziwemu charakterowi... 

 

W roku 1942, na terenie wydzielonym z funkcjonującego tu od 1940 roku Litzmannstadt Ghetto, utworzono „Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt”. Historia konkurujących ze sobą, mimo woli, pamięci – getta i obozu - trwała od czasów powojennych i trwa po dzień dzisiejszy. Swoiste licytowanie się cierpieniem jest wciąż obecne także „na styku” obóz na Przemysłowej - a inne obozy w Polsce.

 

Wzajemne czytanie

Uśmiecham się, często. Anne opowiada mi historię upamiętniania obozu Moringen, a ja mam wrażenie, że mówi o Łodzi. Uśmiecham się, słysząc Chris i czytając o Uckermark, bo czytam o Łodzi. 

 

Czy można być ukaranym lub wyśmiewanym za mimowolne oddawanie moczu? Gdy dziecko o tym opowiada, można mieć wątpliwości (zwykła obrona)... Relacji „z Przemysłowej” na ten temat mamy wiele. Moczenie się było bezpośrednią przepustką do śmierci. Moczący się, szkalowany przez funkcyjnych i dzieci (były do tego zachęcane i zmuszane), trafiał do specjalnego baraku o zaostrzonym rygorze i szybko kończył na cmentarzu.

Jedna z więźniarek obozu Uckermark opowiada, że nie dostała pozwolenia na udanie się do toalety. Następnie została ukarana za zmoczenie ubrania. A dodatkowo wyśmiana przez współtowarzyszki.

 

„Dzieci z Przemysłowej” wspominają dziwny proszek dosypywany do zupy, muszą pogodzić się z bezdzietnością, wspominają ślady po zastrzykach.

W przypadku historii Moringen i Uckermark otwarcie mówi się o zbrodniczych eksperymentach pseudomedycznych, o sterylizacji.

 

Historie dzieci wykorzystywanych seksualnie przez obozowych funkcyjnych i w burdelach dla żołnierzy poznawałam mimochodem, z drugiej ręki.

W przypadku Moringen i Uckermark, może ze względu na wyższy wiek więźniów, prostytucja nie jest zjawiskiem aż tak kamuflowanym, a może po prostu trudniej ją ukryć.

 

Jestem po kolejnym pokazie mojego filmu, podchodzi do mnie jakiś mężczyzna. Okazuje się niemieckim psychiatrą. Podobno jest mocno zaprzyjaźniony z Polakami, miał żonę Polkę... Mocno podekscytowany, szepcze mi do ucha... nie do końca od razu ogarniam... Kiedyś, na jakimś spotkaniu, ktoś komuś opowiedział, że człowiekiem odpowiedzialnym „za Przemysłową”...

W materiałach na temat Uckermark znajduję: Hans Muthesius, z centralnej administracji obozów w Łodzi, Uckermark i Moringen... po wojnie w departamencie zdrowia i opieki społecznej, odznaczenia...

 

Byłe więźniarki obozu Uckermark wspominają o solidarności, dzieleniu się jedzeniem, niedonoszeniu.

„Wynalazkiem” Przemysłowej było dziecięce skarżenie. Miało zapewnić jedzenie, lepsze traktowanie, przeżycie.

 

Czytanie „Przemysłowej”, a tym samym dziecięcych więźniów, poprzez relacje ich starszych kolegów i koleżanek... interesujący eksperyment.

 

Łódź, Uckermark, Moringen – niemieckie obozy dla dzieci i młodzieży?

Obóz w Łodzi był przeznaczony dla polskich dzieci w wieku 8 – 16 lat. W rzeczywistości przebywały w nim także dzieci młodsze. Z relacji byłych więźniów wynika, że w pewnym momencie pojawiły się w obozie także niemowlęta. Obóz Uckermark był przeznaczony dla dziewcząt i młodych kobiet od 16 do 21 lat. W obozie Moringen byli przetrzymywani chłopcy i młodzi mężczyźni w wieku 12 – 22 lat, choć zdarzały się przypadki młodszych więźniów.

 

Oficjalnie obozy miały rozwiązać rosnące problemy z młodzieżą pozostającą bez opieki rodziców, zaniedbaną, wałęsającą się i tym samym – popełniającą wykroczenia, lub potencjalnie zagrożoną wejściem na drogę przestępczą.

 

W rzeczywistości nie miały nic wspólnego z troską i opieką. Nie były też częścią niemieckiego systemu edukacji. Były planowane, zakładane i prowadzone pod kontrolą Policji Kryminalnej. Jednostki kierujące młodocianych do obozów (np. Gestapo, HJ, Policja Kryminalna, opieka społeczna) także wskazują na ich prawdziwy charakter. Zostały utworzone z inicjatywy Heinricha Himmlera.

 

Jak w skrócie i dużym uproszczeniu można określić obozową „prewencję i wychowanie”? W obozach młodociani byli, zgodnie z potencjalną przydatnością do życia w społeczeństwie, wedle kategorii „przewinień” bądź przynależności etnicznej, dzieleni na odpowiednie bloki, a następnie: głodzeni, poniżani, musztrowani, bici, zmuszani do ciężkiej pracy, do prostytuowania się, wykorzystywani do eksperymentów pseudomedycznych, sterylizowani i zabijani.

 

A ci, którzy przeżyli, dokonali nie lada wyczynu, układając sobie życie jako kontynuację zmiażdżonego w obozie dzieciństwa. Sądzono, że jako dzieci, mniej przeżyły, mniej pamiętają i mniej czują i szybciej zapomną. Jako dzieciom – świadkom wierzono im mniej, niż dorosłym. A dodatkowo kwestię ich wiarygodności komplikowała opinia, że jakoby sami na swoje obozy zasłużyli...

 

Nazwa

Jugendschutzlager Moringen, Jugendschutzlager Uckermark, „Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt” - nazwy obozów zawierają słowa: „młodzieżowy, przechowawczy (brak odpowiednika w języku polskim), ochronny, zabezpieczający”.

 

Byłam pełna zadziwienia i niezgody, obserwując, z jaką łatwością niektórym łódzkim historykom przychodzi „metkowanie” obozu przy Przemysłowej jako „obozu pracy, młodzieżowego, prewencyjnego, karnego". Osoby wyczulone na polityczną poprawność, sugerowały, że nie powinnam nazywać obozu – niemieckim, ale koniecznie - nazistowskim.

Czytam artykuł o obozie w Uckermark. W dużym skrócie i parafrazując: W niezbyt obszernej literaturze o obozie w Uckermark jego nazewnictwo jest niespójne i zmienia się w zależności od punktu widzenia mówiącego. Stosowane są różne formy zapisu, najczęściej jednak nie odzwierciedlają prawdziwej funkcji obozu. A przecież nazwa tworzy obraz tego, co w ślad za nią powstaje w naszym mózgu... Historyczne nazwy, będące odzwierciedleniem ideologii nazistowskiej zafałszowują prawdziwy charakter obozów. „Młodzieżowe” to eufemizm, mający na celu zatuszowanie zbrodni.

 

„Młodzieżowy obóz koncentracyjny dla dziewcząt i młodych kobiet, następnie - obóz zagłady Uckermark” - czytam w opisach do wystawy na temat obozu Uckermark, przygotowanych w języku angielskim przez Inicjatywę.

 

„Młodzieżowy obóz koncentracyjny” - widnieje na standzie przed wejściem do Memorialu.

 

Nadal nie wiem, jak mam nazywać obóz przy Przemysłowej.

 

Asocjalni?

Smakuję słowo „asocjalny”, przywoływane wielokrotnie w opisach historii obozów w Moringen i Uckermark. „Asocjalny” to człowiek zły i występny, działający na szkodę społeczeństwa, którego należy odizolować i ukarać?

 

Zgodnie z ideologią nazistowską „asocjalny” to ten, kto nie podporządkowywał się narodowemu socjalizmowi, kto nie wyznaje jego ideologii. Za sprawą opieki społecznej dzieci ocenione jako zaniedbane były często odbierane ze źle funkcjonujących rodzin (?) i zamykane w obozach, izolowane i „wychowywane”. Stygmat bycia jednostką asocjalną był początkiem bycia prześladowanym, zamykanym w obozach, zmuszanym do pracy, głodzonym, sterylizowanym i zabijanym.

 

Powodów skierowań do obozów w Łodzi, Uckermark i Moringen było wiele, m. in. włóczęgostwo, bezdomność, zaniedbanie, kradzież, brak opieki rodziców, tzw. złe skłonności (?), ale, i względy religijne, i rasowe – do obozów trafiali - Świadkowie Jehowy, Żydzi, Sinti, Romowie, ale i: niepełnosprawni fizycznie i psychicznie, podopieczni opieki społecznej lub wymagający jej (?), seksualnie zdegenerowani (?), homoseksualni, unikający obowiązku szkolnego lub pracy a także podejrzewani o sabotaż, utrzymujący kontakty z przymusowymi pracownikami, jeńcami, Żydami, działający w ruchu oporu, a poza tym: dzieci należące do grup Swing Kids, dzieci odmawiające wstąpienia do Hitlerjugend, oraz te, których rodziny zostały uznane za asocjalne. 

 

W kilku miejscach postawiłam znak zapytania. I właściwie powinno ich być więcej. Z pomocą tłumaczki przestudiowałam kilkanaście oryginalnych skierowań do obozu w Łodzi. Ich ton przypomina często wróżenie z fusów lub stawianie kart. Kierujący do obozu „wróżą”, że z dziecka lat 6, które ukradło z niemieckiego ogrodu jabłko, nie ma szansy wyrosnąć porządny człowiek. „Wydaje się..., zdradza skłonności...” to często powtarzające się opnie, decydujące o zamknięciu dziecka w obozie na Przemysłowej.

 

„Po 1945 okres stygmatyzacji nie zakończył się” - czytam w materiałach opracowanych przez Inicjatywę - „Wiele z byłych więźniarek Uckermark nigdy nie zostało zrehabilitowanych. Wiele z dziewcząt nadal przebywało w zakładach poprawczych. Ani odpowiednie instytucje, ani władze, ani społeczeństwa, zarówno Niemiec Wschodnich, jak i Zachodnich nie uznały krzywdy, zadanej im w czasach narodowego socjalizmu. Przez długie lata walczyły o uznanie swojej krzywdy”.

 

„Przestępcy, chuligani, z pospolitego aresztowania, byle jacy, tacy tam...” to niektóre z epitetów kierowane pod adresem byłych więźniów z Przemysłowej. Niektóre z nich sama miałam okazję usłyszeć.

 

Ludzie

Lucyna, Michael, Chris, Eva, Anne, Dietmar, Conny, Bożena... i kilkanaście innych imion.

 

„Dlaczego robisz to, co robisz?” - Dietmar uśmiecha się w odpowiedzi na moje pytanie. Po chwili słyszę, że, gdy chodził do szkoły, mówiono cokolwiek o II wojnie, ale tylko w kontekście działań wojennych, wysiedleń, ofiar po stronie niemieckiej, nigdy o obozach. „Wyjazd do Polski, narodziny Solidarności...” - słyszę.

 

„Bez Chudego nie byłoby budzącej się szkoły” - diagnozuje źródła nowego podejścia do nauczania, skupionego głównie na dobru dziecka, a nie na pogoni za wynikami, Bożena, dyrektorka SP81 w Łodzi - „Kto to widział w miejsce Dnia Patrona obchodzić imieniny Chudego? - ktoś by powiedział. A my robimy dla niego prezenty i zanosimy mu pod pomnik, bo dzieci tak właśnie postanowiły!”

 

Anne mocno podkreśla kwestię niemieckiej odpowiedzialności, świadomości odpowiedzialności za to, co wydarzyło się w czasach narodowego socjalizmu...

 

W ramach obchodów oglądam film niemieckich reżyserów. Bohaterką jest była więźniarka Uckermark. Całe życie przeżyła z piętnem „tej, która miała kontakty z polskimi przymusowymi robotnikami”. „Każda mała niemiecka miejscowość ma taką Marię” -  mówi reżyser filmu.

 

„Czy wiesz, co robisz? Będzie taki moment, że staniesz na przeciwko samej siebie” - ostrzegała mnie koleżanka, gdy zaczynałam robić film o obozie, o moim ojcu, o sobie samej... „Siedzę na Przemysłowej” od 2009 roku.

 

„Dlaczego?” - pytam Evę. I słyszę, że jej rodzice obrażają się, gdy pyta o dziadków. Mówią, że tamci nic nie wiedzieli, nic złego nie zrobili, żeby nie zabijała ich pytaniami. Wtedy Eva pokazuje na zdjęcia dziadka w mundurze SS. Marlena opowiada mi podobną historię. Chris milczy.

 

Nie wierzę w hasła „Nigdy więcej wojny?”, ale wierzę w ludzi... mniej więcej jakoś tak brzmiało moje „przemówienie” w Uckermark. 

 

Powrót