Przechodziłam koło Pomnika Chudego. Jakaś pani, chyba przedszkolanka, tłumaczyła dzieciom – tak małym, że ich wiek wskazywałby właśnie na jej ww. profesję - kto, kogo, kiedy i w jakiej ilości mordował w obozie, który kiedyś był w tym miejscu.
Wystraszyła mnie swoim poważnym, dramatycznym tonem.
Dzieci zadzierały głowy i miny dostrajały do przemówienia, że oto stoją przed pomnikiem „Pękniętego Serca”, w które wtula się pomnikowa postać wychudzonego dziecka.
Dziewczynka w kolorowej czapce z podziwem przyglądała się wyżłobieniom, będącym niejako echem dziecięcej postaci, symbolizującym wielość ofiar obozu. Przez jej głowę ewidentnie przetaczał się proces myślowy, którego efekt po chwili wykrzyczała z zachwytem: „O, ja, ale walił łbem o ścianę!”
Usłyszałam własny nieopanowany śmiech. Pani przedszkolanka udała, że nie słyszy.
Zdecydowanie wolę dzieci z własnoręcznie robionymi laurkami od tych z wierszykami nauczonymi przez dorosłych, z zadumą nieswoją, smutkiem narzuconym.
Zdecydowanie wolę... Jeden zero dla niezrzeszonej, gotowej na wyrażenie własnego widzenia!